• W ostatnim numerze
  • Numer 11-12/2008
Reportaże © "Chrześcijanin", nr 01-02/2000
Drukuj Wyslij adres A A A  

Bóg nie potrzebuje kopii
O usłudze Reinharda Bonnke w Hadze

Leszek Jańczuk

O mieście, zborze i uwielbianiu

W połowie września 1998 roku jechałem rowerem ulicą Derkiderenstraat w Amsterdamie i zauważyłem kościół o nazwie Calvarie Kerk. Nazwa kościoła nic mi nie mówiła, ale zauważyłem wyeksponowane za szybą fotografię Bonnkego, Osborna i kilku innych znanych ewangelistów. Przemknęło mi więc przez myśl, że należałoby w przyszłości odwiedzić ten kościół. Po raz pierwszy znalazłem się tam 22 października. Dowiedziałem się, że pastorem jest tam Simon van Dalen, którego żona, Helen, jest córką nieżyjącego już Johanna Maasbacha (znanego lidera zielonoświątkowego). Podobało mi się uwielbienie prowadzone w tym zborze. Liderem prowadzącym tę część nabożeństwa jest pewien Turek, prowadzi uwielbianie przez około 45 minut i trzeba przyznać, że robi to dobrze, ale gdy wychodzi pastor i przejmuje prowadzenie uwielbienia na kilkanaście następnych minut, jest jeszcze lepiej. Jedną ze śpiewanych wówczas pieśni była Ik verhok U (odpowiednik naszego "Wywyższamy Cię"). Uwielbienie odebrałem jako bardzo budujące. Po nabożeństwie dowiedziałem się, że za niecałe dwa tygodnie będzie usługiwał w Hadze Reinhard Bonnke. Powiedziałem wtedy sobie: muszę tam być. Muszę zobaczyć tego Bożego męża. Może właśnie również w tym celu znalazłem się w Holandii.

4 grudnia od samego rana czekałem na wieczór w Hadze. Wyczuwałem wewnętrznie, że będzie to coś ciekawego i niesamowitego. Po godzinie 15. wsiadłem do wygodnego pociągu i po prawie godzinnej podróży wysiadłem w Hadze na Centraal Station, wyszedłem z dworca i rozejrzałem się po nieznanym mi mieście. Było już ciemno, mżył lekki deszczyk. Było to zupełnie inne miasto niż Amsterdam, inne też niż jakiekolwiek znane mi dotychczas miasto. Jest bardziej nowoczesne niż Amsterdam i więcej w nim wieżowców. Zazwyczaj mają one po kilkanaście pięter i są nawet piękne (rzecz rzadka u wieżowców). Niektóre z nich mają kształty bardzo wyszukane i niemal się nie powtarzają. Dwa z nich mają piękne strzeliste dachy, a na dodatek są ładnie oświetlone. Miasto uderza bogactwem, którego jest tutaj nieco więcej niż w Amsterdamie. Ponieważ miałem trochę czasu, zacząłem iść w przypadkowym kierunku (północnym). Szedłem w stronę morza. Już po kilkunastu minutach mojego spaceru zniknęły wieżowce, pojawiło się natomiast bardziej tradycyjne budownictwo, kamienice o pięknym, wyszukanym i bogatym stylu, różniącym się nieco od tego, który można zobaczyć i podziwiać w Amsterdamie. Przede wszystkim budynki są bardziej rozłożyste i wyglądają chyba bardziej bogato. Nie odczuwa się tu co prawda tej szczególnej i niepowtarzalnej atmosfery z której słynie Amsterdam, ale również jest pięknie i ciekawie. Mijałem kanały, noszą one te same nazwy co w Amsterdamie - Herengracht, Keizergracht, Prinsenchracht - co jest miłe - ale nie mają koncentrycznego układu i jak na mój gust są nieco chaotyczne. Ogólnie biorąc miasto jest piękne i bogate, ale jednak Amsterdam to Amsterdam. Spacerowałem, a w twarz uderzał mi wilgotny holenderski wiatr.

Już z daleka ujrzałem świetlisty napis Capitol Evangelie Centrum. Gdy przybyłem, było jeszcze o ponad pół godziny za wcześnie. Wszedłem najpierw do pierwszego budynku. Ujrzałem tu trochę znanych mi już z Amsterrdamu twarzy. Z niektórymi z nich się przywitałem i zamieniłem kilka zdań. Po około trzydziestu minutach przeszliśmy do drugiego budynku, do byłego kina i czekaliśmy na rozpoczęcie spotkania. Na początku kanadyjskie trio - The Messengers zaśpiewało kilka utworów po angielsku.

Spotkanie rozpoczęło się o godzinie 19.00. Zanim Bonnke wyszedł na podium David Maasbach zrobił mu szczególne powitanie. Powiedział: - Mamy pośród nas kogoś wspaniałego. Chwilę odczekał, przysłuchał się życzliwym reakcjom zgromadzonych i dodał: - Każdy zapewne powie, że to jest Bonnke - krótka chwila przerwy i w kaznodziejskim stylu replika - ale ja wam mówię, że to jest Jezus Chrystus! Odpowiedzią był głośny aplauz publiczności, a David już innym, bardziej poważnym tonem kontynuował: - Potężny Bóg ma swego sługę i poprzez swego sługę chce do nas dziś przemawiać - i już bardziej doniosłym głosem dodał i zakończył swoje powitanie - Reinhard Bonnke!

Dlaczego to robię?

W odpowiedzi na to powitanie Bonnke wyjaśnił, że nie głosi dla pieniędzy ani dla sławy, ale jedynie dlatego, ponieważ chce by niebo było pełne, a piekło puste. Powiedział też, że praca ewangelizacyjna powinna polegać na przeprowadzaniu z ciemności do światła, a nie ze światła do światła, jak robią to "niektórzy złodziejscy chrześcijanie". W dalszej części kazania kilkakrotnie jeszcze wspomni owych "złodziejskich chrześcijan".

Kazanie Bonnkego nie było monologiem. Sala nie była pogrążona jedynie w słuchaniu, ale żywo reagowała na każdą jego wypowiedź. Zgromadzeni współtworzyli to kazanie. Czasami Bonnke zadawał pytanie, a sala głośno odpowiadała. Mówił po angielsku. Już w pierwszych minutach swego wystąpienia, jako taktowny gość, Bonnke wyjaśnił Holendrom jak ważną rolę w jego duchowym życiu odegrała właśnie Holandia. Wspomniał ewangelizację T.L. Osborna w 1959 roku w Hadze. Wspomniał, że wtedy właśnie odczuł pierwszy impuls do podjęcia służby ewangelizacyjnej (*). Drugi impuls również otrzymał w Holandii, nieco później, podczas oglądania filmu o Afryce. Powiedział wtedy w swoim sercu: "Boże to jest to, czego pragnę".

Po tym wprowadzeniu zaczął mówić o Duchu Świętym, a dokładniej o dwóch aspektach Ducha Świętego: wietrze i ogniu. Przez około pół godziny mówił o Duchu Świętym jako o wietrze, a następnie przez prawie godzinę o Duchu Świętym jako ogniu. Wplatał do kazania wiele innych wątków. Sięgnął do etymologii, nadmienił, że hebrajskie ruah i greckie pneuma oznaczają wiatr. Gdy więc mówimy Święty Duch, mówimy Święty Wiatr. Naturą Ducha jest to, że wieje, że porusza się. Mówił: - Niektórzy chrześcijanie nie rozumieją tej natury Ducha Świętego i proszą, błagają: O Duchu Święty! Powiej! Powiej! Powiej! Tymczasem prosić Ducha Świętego o to, aby powiał, to tak, jak prosić ogień, aby stał się gorący. Już z samej definicji - ogień jest gorący, woda jest wilgotna, a Duch Święty wieje, porusza się. On nigdy się nie zatrzymuje. Alleluja!

Skrytykował niektóre kościoły, które zamknęły okna i drzwi przed świeżym powiewem Ducha Świętego. Na zewnątrz wieje wiatr, wewnątrz jest cisza, spokój, panuje stęchłe powietrze, a siedzący tam ludzie są "bardzo religijni". Odpowiedzią był aplauz śmiechu, któremu wtórowały oklaski. Bonnke zareplikował: - Nie, nie klaszczcie teraz, zaklaszczcie jedną minutę później, proszę. Odpowiedzią był jeszcze głośniejszy śmiech sali, a Bonnke podniesionym i bardziej donośnym głosem wykrzyknął: - Ponieważ to stulecie przejdzie do historii jako to, w którym okna zostaną otwarte ponownie - publiczność szalała.

Był to szczytowy punkt jego usługi i chyba najważniejsza wypowiedź owego niezapomnianego wieczoru. Zdanie to było później wielokrotnie powtarzane i komentowane przez Holendrów. Zajmował się nim miesięcznik Nieuwe Leven (Nowe Życie) w swoich artykułach.

Mówiąc o Duchu Świętym jako o ogniu mówca powiedział, że płomień ognia nad każdą głową (Dz 2) to jakby miniatura elektrowni jądrowej.

Autostrada do nieba

Powiedział także coś, co może być uznane za kontrowersyjne. Przyznał się, że niektórzy atakowali jego naukę zaludniania nieba, a robili to między innymi w taki oto sposób: - Czy nigdy nie czytałeś Mt 7,13-14, że istnieją: szeroka brama i szeroka droga oraz wąska brama i wąska droga? Przez pierwszą wchodzi wielu, a przez drugą niewielu.

Bonnke uważa, że tekst ten dotyczy czasów starotestamentowych. Natomiast na wzgórzu Golgoty została położona nowa droga, autostrada. Teraz już nie jest tak, że tylko nieliczni mogą zostać zbawieni.

Myślę, że w tym wypadku posunął się jednak za daleko, ponieważ w czasach Zakonu nikt nie mógł być zbawiony, ani jeden człowiek i nie było wtedy żadnej drogi (por. Iz 35,8). Dopiero krzyż Golgoty położył przed człowiekiem drogę, drogę do Boga, drogę zbawienia, jest to ciasna brama i droga wąska, nie żadna autostrada. Ponadto w swoich przypowieściach Chrystus nie mówił o Starym Przymierzu i Starym Prawie, lecz Nowym Przymierzu i Nowym Prawie. Przypowieści mówiły o Królestwie Bożym objawionym człowiekowi za sprawą Chrystusa (por. Ps 78,2; Mt 13,35). Tak więc w tym swoim twierdzeniu wielki ewangelista najwyraźniej się myli. Nie zmienia to jednak faktu, że w naszych czasach nikt inny nie przyprowadza tylu dusz dla Chrystusa co Bonnke. Każdy człowiek w jakimś punkcie się myli i w jakiejś dziedzinie może nie mieć racji.

Nie podobał mi się też sposób, w jaki skomentował 1 Kronik 1-9, bo powiedział, iż czytanie tych rozdziałów przynosi ten sam pożytek, co czytanie książki telefonicznej. Wszystkie tam zawarte, trudne do wymówienia imiona, zostały zapisane tylko po to, by pokazać, że każde imię jest dla Boga drogie, każdy jeden człowiek. Nie mogę się z tym zgodzić. Tekst ten zawiera nie tylko genealogie, ale również pewne ukryte przesłanie, nie mówiąc już o wtrąconych tam zdaniach, które pozwalają dowiedzieć się czegoś więcej o Dawidzie, Joabie, Asafie, Hemanie i innych osobach.

Nie piszę tych swoich uwag po to, by zdyskredytować Bonnkego, dokonuje on wielkiej pracy, ale po to, by zwrócić uwagę, iż nawet tacy mężowie Boży mogą się w czymś mylić i popełniać błędy. Bonnkego powołał Bóg do "zaludniania nieba" i pracę tę wykonuje on bardzo dobrze. Nie powołał go natomiast do komentowania Biblii. Żaden człowiek nie może być wszechstronny, każdy ma swoje własne indywidualne powołanie.

Sam Bonnke przestrzegał zresztą przed bezkrytycznym naśladowaniem go i jego pomysłów, ponieważ nie zawsze muszą być one trafne. O jednym z nich - chodzi o pokazywanie płomienia ognia nad głową przy pomocy uniesionej nad głową poruszającej się dłoni - powiedział: - To jest mój pomysł, ale to nie jest dobry pomysł.

Powiedział też: - Bóg nie potrzebuje kopii Bonnkego w swoim Królestwie. Nie ma dwóch identycznych ludzi w Bożym Królestwie. W Królestwie Bożym wszyscy jesteśmy tak oryginalni, jak oryginalna jest krew Baranka - stwierdził owego wieczoru apostoł Afryki.

Ogólnie biorąc spotkanie było niesamowite. Obecność Ducha, jego powiew, był niewątpliwy i zauważalny dla wszystkich. Było to jak przedsmak nieba. Dziękuję Bogu, że mogłem tego doświadczyć. Na takim spotkaniu można było się zbudować i można było coś przeżyć. Nigdy przedtem w czymś takim nie uczestniczyłem. Chciałoby się częściej bywać na takich zgromadzeniach.

Spotkanie zakończyło się około 22.30. Wracałem na dworzec, rozmyślałem o przesłaniu, a również przyglądałem się nocnym ulicom Hagi. Dziwiłem się, że są one takie opustoszałe i niemal pozbawione przechodniów (Amsterdam jest znany z nocnego życia). Miasto spało w beztroskim, niczym nie zakłóconym spokoju, w poczuciu bezpieczeństwa - może fałszywym - i braku jakiegokolwiek zagrożenia. Stan ten najlepiej chyba oddają słowa: Pogrążone w śnie. Czegoś takiego nie dałoby się powiedzieć o Amsterdamie. Dworzec również świecił pustkami, odjechałem pociągiem o 23.28. W pociągu myślałem o wrażeniach minionego wieczoru. Zadawałem sobie nieraz pytanie: Jak by wyglądała ta usługa, gdyby miała miejsce w Warszawie? Czy Polska jest gotowa do przeżywania podobnych błogosławieństw? Po pięćdziesięciu paru minutach wygodnej jazdy znalazłem się znów w Amsterdamie. Zakończył się mój piękny i niepowtarzalny dzień.

Leszek Jańczuk

Artykuł jest własnością redakcji Miesięcznika "Chrześcijanin".
Przedruk dla celów komercyjnych możliwy jest po uzyskaniu zgody redakcji oraz podaniu źródła.
Do początku strony