• W ostatnim numerze
  • Numer 11-12/2008
Reportaże © "Chrześcijanin", nr 09-10/2000
Drukuj Wyslij adres A A A  

Co nowego na Wschodzie?

Leszek Jańczuk

W sobotni wrześniowy wieczór zatelefonował do mnie Jerzy Szpilko, pastor zboru w Hajnówce. Zapytał, czy mam ochotę pojechać na pewną konferencję organizowaną przez "charyzmatyków" z siedmiotysięcznego zboru w Kijowie. Gdy tylko usłyszałem: "Kijów", od razu wiedziałem, że chcę tam pojechać. Gdy jednak usłyszałem: "charyzmatycy", natychmiast stanęły mi przed oczyma polskie doświadczenia związane z pewnym odgałęzieniem pentekostalizmu, z pewnymi nazwiskami i sytuacjami, których sam byłem świadkiem. I nie były to wspomnienia, które by mnie do tej podróży zachęcały. Jednak fakt, że zbór w Kijowie to zbór siedmiotysięczny miał dziwną siłę jeżeli już nie przekonywania, to przynajmniej wzbudzenia ciekawości. Zachęcające było także coś innego: fakt, że w zborze tym był wcześniej znany mi od dość dawna pastor Marek Wółkiewicz z Lublina, który i teraz się tam wybierał. Wiedziałem, że jest rozsądny, gdy chodzi o ocenę kontrowersyjnych zjawisk. Pomyślałem więc, że jeśli on to popiera, to zapewne warto tam pojechać. Poza tym też nie chcę być człowiekiem, który ulega uprzedzeniom. Może się przecież zdarzyć, że ktoś rozpoczyna Bożą służbę w sposób niepoprawny i nawet naganny, ale z czasem jego poznanie wzrasta i może ją już pełnić lepiej. Dlatego zdecydowałem się pojechać.

Tak więc 16 września wyjechaliśmy z Lublina. Oprócz pastorów byli z nami Damian i Henryk. Damian odwiedził wiele zielonoświątkowych zborów w zachodniej Ukrainie i wiele może o nich powiedzieć. Henryk natomiast nawrócił się w Kijowie, w tym właśnie zborze, do którego zmierzaliśmy. Długa podróż była ciekawa i piękna, tak jak kraj, który odwiedziliśmy. Zamieszkujący go ludzie są zdumiewająco przyjaźni i serdeczni. Na miejsce dotarliśmy w niedzielę rano. Znaleźliśmy się w olbrzymiej, wypełnionej ludźmi hali sportowej. Przywitała nas służba porządkowa.

Ponieważ byliśmy gośćmi, wskazano nam miejsca z przodu. Zajęliśmy je i włączyliśmy się w nabożeństwo. Trwało uwielbianie. Prowadziła ja grupa na podium. Po prawej stronie stało kilkanaście flag: niebiesko-żółta Ukrainy (błękitne niebo i żółte łany zboża), rosyjska i białoruska oraz flagi innych krajów byłego Związku Radzieckiego. Ale stały tam też amerykańska i niemiecka. Nie wiem dlaczego się tam znalazły.

W Bożej atmosferze

Mimo, iż nie gustuję w muzyce popularnej, muszę powiedzieć, że odczuwałem w czasie uwielbiania Bożą obecność. Dobrze się czułem w panującej w hali atmosferze oddawania chwały Bogu, niemniej z pewną niecierpliwością wyczekiwałem, kiedy wreszcie stanie na podium pastor, który założył ten wielki zbór, bo spodziewałem się, że wtedy zacznie się coś jeszcze bardziej poruszającego. To oczekiwanie, jak dla mnie, trwało dość długo, bo się trochę niecierpliwiłem.

W końcu pastor pojawił się na podium. Co głosił? Nic nowego, to, co od dawna jest wiadome wszystkim Bożym dzieciom. Głosił to, o czym powinien wiedzieć każdy uważny czytelnik Biblii, a jednak była w tym wszystkim jakaś świeżość i oryginalność. Odczuwało się Bożą obecność, Boże namaszczenie spoczywające na tym szczerze Bogu oddanym, młodym, czarnoskórym człowieku. Ze szczególną mocą i nieprzejednaniem zwalczał i piętnował w swym kazaniu grzech. Wiele grzechów nazwał po imieniu i z każdym po kolei ostro się rozprawiał. Słuchało się tego z niekłamaną przyjemnością. Najogólniej kazanie można by streścić następująco: Prowadzimy nieustanną walką z grzechem, nie możemy się poddać, musimy zwyciężyć, bo jeżeli ktoś się poddaje, tym samym ściąga na siebie przekleństwo.

W rezultacie kilka osób publicznie pokutowało na podium. Była między nimi pewna dziewczyna pokutująca z grzechu wszeteczeństwa. Nigdy w życiu nie widziałem, by ktoś publicznie pokutował z takiego grzechu. Następnego dnia składał świadectwo swojego nawrócenia były kryminalista. Wszystko to było wręcz szokujące, ale zarazem dowodziło, że rzeczywiście działa w tym zborze Bóg. Tylko człowiek poruszony przez Ducha Świętego może mieć odwagę pokutować publicznie.

Słowo, umysł i serce

Na drugi dzień mieliśmy trochę wolnego czasu, bo konferencja rozpoczynała się dopiero o 18.30. Zwiedzaliśmy więc Kijów. Jest to naprawdę piękne miasto. Pastor Wółkiewicz jeszcze w Lublinie twierdził, że centrum Kijowa przypomina mu Paryż. Przyjąłem to dość sceptycznie, jednak już na miejscu musiałem stwierdzić, że niektóre kamienice są tak piękne, że gdyby znalazły się np. w Amsterdamie, mogłyby mu przydać piękna, choć to miasto ma wiele pięknych budowli.

Na konferencji głównym mówcą był dr M. Monroe, który kilka lat temu odwiedził Polskę. Charakteryzuje go upodobanie do wypowiadania ryzykownych i szokujących słuchaczy tez. Przy tym jego wnioski idą dalej niż pozwalają na to przesłanki. W swoich wywodach często zbliża się do granicy, której przekraczać nie wolno. Doszukiwał się na przykład czasem takich znaczeń biblijnych słów, że zaprotestowałby zapewne każdy hebraista. Często jednak tak bywa, że człowiek, który chce bardzo wiele powiedzieć, a ma do dyspozycji za mało czasu, dokonuje wielkich skrótów myślowych, a nawet może się pomylić (zwłaszcza, gdy nie korzysta z żadnych notatek, jak było w tym przypadku). Fakt, że niektóre hebrajskie terminy Monroe wyjaśniał niezbyt poprawnie spowodował, że trudno mi było przyjąć jego kazanie i chwilami je nawet odrzucałem. Jednak po długim ważeniu wszelkich "za i przeciw" musiałem go zaakceptować (gdybym kierował się tylko odczuciami serca - uczyniłbym to od razu). Czasami wiedza przeszkadza nam w przyjęciu przesłania, które za pośrednictwem swego sługi kieruje do nas Bóg. Tu było tak, że pierwszego dnia kaznodzieja wypowiadał coś nieprawdopodobnie ryzykownego, nie podpierając tego żadną przekonującą argumentacją, a dopiero drugiego lub trzeciego dnia mówił coś więcej, co rzucało dodatkowe światło na nie wyjaśnione wcześniej twierdzenie. Taki sposób głoszenia zmusza ludzi do myślenia. O ile nie miałem żadnych problemów z zaakceptowaniem czarnoskórego pastora kijowskiego zboru, to w przypadku Monroe'a nie przyszło mi to łatwo, choć trudno powiedzieć, że nie jest on używany przez Boga. Początkowo wahałem się, czy przyjąć jego zwiastowanie w całości, czy też je przefiltrować. Po wysłuchaniu wszystkiego miałem już z tym mniejsze problemy.

Nie jesteśmy generatorami mocy

Na konferencji padło wiele ciekawych, budujących i bardzo ważnych stwierdzeń. Nie sposób ich wszystkich zacytować. Zresztą z powodu ich wielkiego natłoku, niektóre wyleciały już z mojej pamięci. Wspomnę tylko niektóre. Ktoś poprosił pastora Adelaję, by pomodlił się nad nim, bo chciałby do swojej miejscowości zawieść ten ogień, który ma właśnie pastor. Adelaja odpowiedział na tę prośbę inaczej niż się spodziewał proszący. Powiedział, że gdy chodzi o nakładanie na kogokolwiek rąk, to woli zachować ostrożność - nie czyni tego pochopnie. Wyjaśnił, że są na świecie ewangeliści, którzy "specjalizują się" w nakładaniu rąk na innych ludzi i przekazywaniu im namaszczenia, ale on czegoś takiego nie popiera.

Powiedział też, że nie lubi spektakularnych ruchów przebudzeniowych. Jest zwolennikiem przebudzeń opartych na ciężkiej, systematycznej pracy, która daje stopniowy, stale rosnący sukces. Jest pewien, że wynik takiej pracy będzie trwały i trudny do zniszczenia. Powiedział przy tym: " Nie chcę takiego przebudzenia jak w Toronto, chcę takiego przebudzenia jak u Yonggi Cho". Oświadczając to był dość wzburzony, a swój wywód zakończył słowami: "Nie jestem charyzmatykiem". Ale po chwili poprawił się: "Oczywiście, jestem charyzmatykiem". Wszystko to było na swój sposób ujmujące.

I natychmiast przypomniał mi się wieczór w Hadze, podczas którego Bonnke - nie wspomniałem o tym szczególe w moim poprzednim artykule - powiedział: "Znam kaznodziejów, którzy specjalizują się w przekazywaniu namaszczenia. Ale kiedy dokładnie czytasz Pismo, musisz to uznać za nonsens. Przyczyna jest bardzo ważna. Aby otrzymać pełnię, nie idziemy do drugiego człowieka, bo to z Jego pełni możemy wszystko otrzymać. My sami nie jesteśmy generatorami [mocy], jesteśmy tylko kanałami Jego mocy (...). Bóg nikogo nie powołał do tego, aby stał się generatorem (...). Jutro będzie wam usługiwał Osborn, pamiętajcie, on również nie jest generatorem". Brzmi to tak podobnie...

Usłyszałem w Kijowie jeszcze jedną rzecz, którą słyszałem też w Hadze. Bonnke powiedział: "Nie ma dwóch identycznych liści na drzewie, i każdy z sześciu miliardów ludzi na świecie ma inne palce, nawet palce mojej ręki różnią się między sobą". Bardzo podobnym obrazem posłużył się dr M. Monroe w Kijowie. "Każdy z moich palców jest inny. Gdyby wszystkie były identyczne, nie byłbym w stanie podnieść do ust filiżanki kawy". I wniosek - gdyby wszyscy chrześcijanie mieli identyczne powołanie, Kościół nie zdołałby wykonać zadań, do których powołał go Bóg. Niewątpliwie jest to ważna prawda, którą Duch Święty chce dziś przekazać Kościołowi, i którą powinni zrozumieć wszyscy chrześcijanie. Nie ma sensu zazdrościć innym ludziom, tym którzy są teraz w wielki sposób używani przez Boga. Powinniśmy jedynie dążyć do wykonania powierzonego nam zadania, od każdego z nas zależy, czy i jak szybko Kościół wypełni swoją misję. Każdy kto w jakiś sposób w niej uczestniczy jest kimś bardzo ważnym. Jeżeli zaś nie wykonuje swojego zadania, musi go w tym zastąpić ktoś inny (Obj 3,11).

Nigeryjczyk w Kijowie

Po powrocie do domu zacząłem czytać książkę Adelaji, słuchać jego kazań z zakupionych w Kijowie kaset i żałowałem, że nie kupiłem ich więcej. Ponownie zdumiała mnie mądrość tego czarnoskórego pastora. Odnoszę wrażenie, że to co mówi i robi jest dobrze przemyślane, a w jego książkach jest sporo słusznych spostrzeżeń. Jak już zauważono, niektórzy popularni kaznodzieje miewają skłonności do "odlotów". Pastor Sunday wydaje się być tu chwalebnym wyjątkiem. Skąd czerpie to, co głosi? Odpowiedź jest jasna. Z jedynej Księgi.

Kim jest założyciel tego wielkiego i błyskawicznie rozwijającego się zboru? To 33-letni Nigeryjczyk, Sunday Adelaja. Jeszcze w czasie istnienia Związku Radzieckiego studiował w Mińsku dziennikarstwo. Do Kijowa przyjechał w lutym 1994 roku. Nie miał wtedy w kieszeni nawet 100 dolarów, nie mógł znaleźć pracy i jakiś czas mieszkał na dworcu. Ale się nie załamał, bo w głębi serca miał silne przekonanie, że do Kijowa przysłał go sam Bóg. Od razu też podjął się trudu założenia zboru. Nie było to łatwe. Pewien ukraiński kaznodzieja powiedział mu wtedy: "Nie ma potrzeby, byś zakładał zbór, ponieważ ci się to nie uda. Lepiej będzie jeżeli po prostu zostaniesz kaznodzieją, który będzie usługiwał zapraszany przez różne zbory. Czy sądzisz, że ludzie pozostaną w twoim zborze, nawet jeśli już przyjdą? Nie potrafisz poprawnie mówić ich językiem, różnisz się od nich kolorem skóry. Nie masz za sobą niczego, co pozwoliłoby ci osiągnąć sukces" (S. Adeladja, "Czełowiek kotoroho budiet ispolzowat' Boh", s. 14).

Obecnie ten zbór liczy ponad 15 tysięcy wyznawców (dowiedzieliśmy się o tym na drugi dzień po przybyciu do Kijowa). Członkami tego zboru są trzej parlamentarzyści (m.in. Szuszkiewicz) i kilku poważnych biznesmenów. Adeladja kocha Ukrainę. Jest ponadto pokorny i skromny. Nie widać w nim zadufania, które mogłoby się pojawić w kimś, kto dokonał czegoś naprawdę wielkiego.

Nie od rzeczy jest także przypomnieć, że w okresie komunizmu wielu ewangelikalnych chrześcijan (baptystów, zielonoświątkowców) zostało zamęczonych przez ówczesne władze na śmierć. Obecnie krew tych świętych męczenników zaczyna procentować i wydawać obfity plon. Coś podobnego wydarzyło się w starożytności, w czasach imperium rzymskiego. Tertulian (zm. 223) powiedział w czasie prześladowań, że krew chrześcijan jest nasieniem. I właśnie w dwieście lat po śmierci Tertuliana prześladowania zakończyły się triumfalnym zwycięstwem chrześcijaństwa. Podobnie jest tu na Wschodzie.

Od lat słyszeliśmy o działaniu w świecie Ducha Świętego, ale było to zwykle gdzieś w Nigerii, RPA, Korei Południowej, Brazylii, bądź jakimś innym odległym kraju. Teraz coś takiego dzieje się za miedzą - w kraju sąsiednim. Jeżeli chcemy doświadczyć czegoś szczególnego, nie musimy już jechać daleko. To jest tak blisko...

Ukraińcy to naród, który przez większą część swojego istnienia nie mógł samodzielnie decydować o własnym losie. Uzależniony od obcych, najeżdżany przez Mongołów, Litwinów, Turków, Polaków, Rosjan i Niemców, zaznał wielu cierpień. Historia nie była dla tego kraju łaskawa, ale ponieważ Bóg jest Bogiem sprawiedliwym, być może teraz pisana jest Ukrainie wielka rola w przebudzeniu Europy. W każdym razie wiele wskazuje na to, że to przebudzenie, na które czeka Europa rozpoczyna się właśnie teraz, i właśnie na Ukrainie. Powinno to ucieszyć każdego chrześcijanina.

Leszek Jańczuk

Artykuł jest własnością redakcji Miesięcznika "Chrześcijanin".
Przedruk dla celów komercyjnych możliwy jest po uzyskaniu zgody redakcji oraz podaniu źródła.
Do początku strony