• W ostatnim numerze
  • Numer 11-12/2008
Miniatury egzegetyczne © "Chrześcijanin", nr 01-02/2001
Drukuj Wyslij adres A A A  

Nadzwyczajne i zwyczajne

Edward Czajko

Niezwykłe też cuda czynił Bóg przez ręce Pawła, tak iż nawet chustki i przepaski, które dotknęły skóry jego, zanoszono do chorych i ustępowały od nich choroby, a złe duchy wychodziły (Dz 19,11-12).
(...) a chorego Trofima zostawiłem w Milecie (2Tm 4,20).

Wydaje się, że powyższe dwa nowotestamentowe teksty odnoszące się do życia i misyjnej posługi apostoła Pawła będą właściwym mottem dla naszych tutaj rozważań. Chcę bowiem mówić o okresach przebudzenia czy ożywienia (ang. awekening i revival) w chrześcijaństwie, a także o okresach nadzwyczajnego namaszczenia w życiu i posługiwaniu kaznodziejów. Przy czym chodzi mi głównie o umiejętność bogobojnego życia i wiernej służby w okresach zwyczajnych, które następują, bo muszą nastąpić, po tych nadzwyczajnych. Z pomocą przychodzi tu nam historia, bo historia jest nauczycielką życia. Historia Kościoła również.

Oto trzy postaci z dziejów anglosaskiego chrześcijaństwa. Pierwsza z nich to John Livingstone (nie mylić z misjonarzem i badaczem Afryki - Davidem Livingstonem żyjącym w dziewiętnastym wieku), który żył w Szkocji na początku siedemnastego wieku. Był to bardzo zdolny człowiek. W ogóle zresztą pierwsi reformatorzy Szkocji to naprawdę wybitni ludzie, gdy idzie o zdolności, wykształcenie i wiedzę. Nade wszystko zaś odznaczali się duchową mocą i namaszczeniem. A więc także John Livingstone odznaczał się wspaniałą wiedzą teologiczną, był także wielkim kaznodzieją. Z powodu prześladowania musiał uciec do Irlandii Północnej, gdzie zetknął się z duchowym przebudzeniem. Ale jegowielkie dni nadeszły w roku 1630. W miejscowości zwanej Kirk O'Shotts, tuż przy trasie z Glasgow do Edynburga, trwał właśnie tzw. okres komunijny. Obejmował on zazwyczaj wiele dni. A charakteryzował się zawsze tym, że słuchano wtedy wielu kazań głoszonych przez licznie zaproszonych kaznodziejów. Tego roku od samego początku, od pierwszego dnia aż po niedzielny wieczór, wszyscy czuli, że dzieje się coś niezwykłego. I dlatego starszyzna kościelna postanowiła, że odbędzie się jeszcze jedno, dodatkowe nabożeństwo, w poniedziałek. O kazanie poproszono wtedy Johna Livingstona, zaś John Livingstonne był bardzo nieśmiałym, skromnym i bogobojnym mężem, obawiał się więc tej tak wielkiej związanej z tym odpowiedzialności. Większość więc poprzedzających swe wystąpienie nocy spędził na modlitwie. Także wychodząc na przechadzkę wśród pól nadal się modlił. Modliło się również wielu innych ludzi. Odczuwał w swym duchu niepokój aż do wczesnych godzin w poniedziałek, kiedy to Bóg obdarzył go przesłaniem i dał mu pewność, że jego kazaniu będzie towarzyszyła wielka moc. I tak się też stało. John Livingstone wygłosił kazanie, którego skutkiem było przyłączenie się do pobliskich zborów 500 osób. To był niezwykły dzień. Nastąpiło potężne wylanie Ducha Świętego na zebranych ludzi. John Livingstone żył po tym wydarzeniu jeszcze wiele lat, ale nigdy już czegoś takiego nie doświadczył. Zawsze wydarzenie to wspominał, zawsze za nim tęsknił. Jednak już nigdy w jego życiu i posłudze się to nie powtórzyło. Pozostał wierny Bogu do końca w tym, co zwyczajne.

Druga postać, którą chcę przywołać, to David Morgan z Walii z okresu przebudzenia w 1859 roku. Któregoś wieczoru był on wyjątkowo poruszony kazaniem przemawiającego z wielką mocą Hupreya Jonesa. Tak o tym później opowiadał: "Tego wieczoru poszedłem spać po prostu jako zwykły David Morgan, wstałem zaś następnego poranka czując się jak lew; czułem że jestem napełniony mocą Ducha Świętego". Był on w tym czasie kaznodzieją już od szeregu lat. Był zawsze dobrym człowiekiem, jednak nikim szczególnym. Po prostu zwykłym kaznodzieją. Nic też szczególnego nie działo się na skutek jego kazań. Ale, jak powiedzieliśmy, tego szczególnego następnego dnia wstał "czując się jak lew" i zaczął kazać z taką mocą, że ludzie masami pokutowali, nawracali się i przeżywali radość zbawienia. Zbory rosły liczebnie. Gdziekolwiek ten mąż się udawał, tam miały miejsce wspaniałe rezultaty. Trwało to nieco ponad dwa lata. A jak się zakończyła ta historia? David Morgan po latach wspominał: "Pewnego wieczoru poszedłem spać czując się nadal jak lew, napełniony tą dziwna mocą, której doświadczałem przez dwa lata, wstałem zaś następnego poranka i stwierdziłem, że stałem się znów zwyczajnym Davidem Morganem". Żył jeszcze około piętnastu lat - po tych dwóch nadzwyczajnych latach - wykonując jak najbardziej zwyczajną posługę chrześcijańskiego kaznodziei. Moc przyszła i moc odeszła. Duch Święty jest Panem. Błogosławieństwu nie można nakazać, by przyszło lub, gdy odchodzi, by pozostało. Ale tego błogosławieństwa każdy kaznodzieja powinien oczekiwać za każdym razem, gdy wygłasza swoje kazanie.

Postać trzecia jest bohaterem zarówno pozytywnym, jak i negatywnym. I nie wiem dlaczego dzisiaj właśnie o nim najwięcej się mówi. Chodzi o Evana Robertsa z przebudzenia Walii w 1904 roku. Przebudzenie walijskie było potężne, jego skutki dały się odczuć również w wielu innych krajach. Jednym z pierwszych konwertytów tego przebudzenia był właśnie Evan Roberts. Typ proroka i wizjonera. Po przeżyciu tego, co nazywał chrztem Ducha, głosił kazania bez przerwy przez okres sześciu miesięcy. Miały wtedy miejsce masowe nawrócenia wśród górników w południowej Walii. I oto pewnego dnia Evan Roberts zaprzestał posługiwania. Niczym też nie uzasadnił rozpoczęcia okresu swego całkowitego milczenia. Reszta jego życia jest wielce tajemnicza. Od roku 1910 do 1947 - do śmierci - żył w stanie kaznodziejskiego spoczynku. Trzydzieści siedem lat. Nie wykonywał żadnej chrześcijańskiej posługi, porzucił "etyczny rygoryzm, chodził na mecze piłki nożnej i palił fajkę".

Donald Gee, jeden z pionierów pentekostalizmu w Europie (nota bene: nauczyciel w Instytucie Biblijnym w Gdańsku w latach trzydziestych dwudziestego wieku) sam będący dziecięciem walijskiego przebudzenia, pisał tak: "Przebudzenie to objęło tylko niewielki, gęsto zaludniony okręg górniczy w południowej Walii. Nigdy nie sięgnęło Anglii i utrzymało swoją pełną intensywność tylko około jednego roku. W szczytowym okresie niosło przed sobą wszystko jak duchowa ulewa. Miało wiele chwalebnych i trwałych wyników w postaci nawróconych jednostek, na które można wskazać i dzisiaj (miał zapewne na myśli także samego siebie - przyp. mój). Uznany przywódca ruchu, Evan Roberts, pozostał tajemnicą aż do swojej śmierci. Przebudzenie skończyło się pozostawiając owe doliny Walii zamknięte na dalsze Boże nawiedzenia. Ludzie ci żyli tylko nostalgią za przeszłością, ale niestety niczym poza tym". Niestety Evan Roberts nie był zdolny do zwyczajnego posługiwania, gdy błogosławieństwo przebudzenia zostało zabrane. Myślę więc, że na koniec swego życia nie mógł powtórzyć za apostołem: "Dobry bój bojowałem". Należy również zaznaczyć, że był oponentem wobec powstałego ruchu zielonoświątkowego.

Edward Czajko

Artykuł jest własnością redakcji Miesięcznika "Chrześcijanin".
Przedruk dla celów komercyjnych możliwy jest po uzyskaniu zgody redakcji oraz podaniu źródła.
Do początku strony