Pierwszy prawdziwy dom
Nathalie i Marek Wnuk
Kradzieże, prostytucja, rozboje i żebractwo stanowią ich codzienność. Brak poczucia własnej wartości, celu w życiu
i wszechobecny strach zagłuszają narkotykami, alkoholem, klejem. Jedynym ratunkiem jest dla nich dom, który zechcą uczynić
swoim domem. I Bóg, który chce być ich Bogiem.
Zeszłoroczna Wigilia pozostanie mi w pamięci na zawsze. Według gregoriańskiego kalendarza przypada ona
6 stycznia i tego wieczoru zebraliśmy się wokół wigilijnego stołu. W kącie śliczna choinka, w kominku ogień, na dworze śnieg i
mróz... Patrzę na zebrane wokół stołu dzieciaki - świątecznie ubrane, starają się zachować powagę i nie patrzeć na leżące pod
choinką prezenty. Długo przygotowywaliśmy się do tej Wigilii. Dla większości z nich to pierwsze w życiu święta, pierwsza
choinka i tak naprawdę pierwszy normalny dom... Już kilka tygodni wcześniej, na naszej cotygodniowej "rodzinnej naradzie"
zastanawialiśmy się, jak będziemy świętować urodziny Jezusa - wtedy jeszcze nikt z naszej dwunastki w "Słoneczku" nie miał
pojęcia, czym jest Wigilia.
"Djadja Marek, raskażytie wy..." - poprosił mały Sasza. Nie tylko on, ale i pozostałe dzieci słuchały z
błyszczącymi oczami opowieści o pierwszej gwiazdce, dodatkowym nakryciu na stole, kolędach, choince (koniecznie prawdziwej,
pachnącej), świątecznym opłatku i życzeniach, o tym, jak nasz tata brał do rąk Pismo Święte i czytał z Ewangelii Łukasza: "W
owym czasie... gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz... Wybierali się wszyscy, aby się dać zapisać... także Józef z Galilei,
...z poślubioną sobie Marią..." I dalej: o rodzinnym spacerze, o kuligu, sankach i prezentach, które rodzice kładli pod
choinką...
"Djadja Marek, haj i u nas tak bude" - poprosił pierwszy jak zwykle Sasza. "Tak, niech i u nas tak będzie" - wołali
pozostali, jeden przez drugiego. I oto kilka tygodni później, biorę Biblię i czytam ten sam tekst, który czytał mój tata przy
wigilijnym stole... "W te dni... w prawljenie Kwirynia Syrieju... poszli wsi... taksze i Josif..." Później wszyscy klękamy i
dziękujemy Jezusowi za to, że narodził się w stajence, również po to, abyśmy dzisiaj mogli razem usiąść przy choince... za nasz
dom... za ciepło... za prezenty...
A zamiast kolędy zaśpiewaliśmy Jezusowi "Happy birthday to you". A dzieci, z własnej inicjatywy, pobiegły na chwilę do
sąsiadów, którzy żyją w skrajnej biedzie, i zaniosły prezenty: zabawki, ubrania, słodycze. Później była kolacja, podarki i
kulig... Spać poszliśmy grubo po północy.
W ciągu trzech lat naszej pracy w Kijowie bardzo wiele się zmieniło. "Centrum dla dzieci SUNSHINE"
(czyli Słoneczko), które prowadzimy, stało się domem i ośrodkiem rehabilitacyjnym z prawdziwego zdarzenia. Prowadzimy własną
szkołę dla dzieci, które nie są w stanie uczyć się z rówieśnikami w "normalnej" szkole, oraz dwie pracownie, w których dzieci
uczą się poprzez pracę. Cieszymy się, że nasza praca została doceniona przez ukraińskie władze, a nasza działalność - pośrednio
- obejmuje coraz więcej dzieci. W tym roku ponownie otrzymaliśmy od gubernatora obwodu kijowskiego (odpowiednik naszego
wojewody) dyplom za pracę na rzecz dzieci i za pomoc w obronie praw dziecka. Często zapraszani jesteśmy na przeróżne
konferencje, na których dzielimy się naszym doświadczeniem i metodyką pracy. Niejednokrotnie przyjeżdżają do nas ludzie, którzy
chcieliby zaangażować się w pomoc dzieciom ulicy, a nie wiedzą, jak się do tego zabrać. Jeszcze w tym roku, razem z dwoma
innymi chrześcijańskimi organizacjami społecznymi, otworzymy "Szkołę dla pracowników socjalnych i pedagogów", której celem jest
praktyczne przygotowanie kadr dla domów dziecka, rodzinnych domów dziecka, centrów rehabilitacji i innych ośrodków pomocy
dzieciom w potrzebie. Dziękujemy Bogu za przygotowanie nas do tej służby poprzez pracę w takich ośrodkach w Szwajcarii i
Austrii.
Nasze dzieci chętnie biorą udział w życiu Kościoła, należą do grup domowych, chodzą na różne spotkania
i koncerty, które organizowane są dla młodzieży. Jestem przekonany, że żadna terapia - mimo że i ona jest niezbędna - nie jest
w stanie przywrócić im poczucia, że są kochani, potrzebni i drogocenni. Sprawić to może tylko miłość Boga, który "wszystko
czyni nowym". Z wielką radością obserwujemy zmiany, które zachodzą w ich życiu, widzimy ich sukcesy w szkole, cieszymy się, że
trójka najstarszych poszła już uczyć się zawodu. "Dast Boh", jeśli Bóg pozwoli, za trzy lata będziemy mieli dwóch mechaników
samochodowych i fryzjerkę. A jeszcze rok, półtora roku temu Walera zbierał butelki, spał w zrujnowanym domu i miał opinię
niedorozwiniętego; Witja żebrał na stacji metra i nocował na klatkach schodowych, a Walentina nigdy w życiu nie siedziała w
szkolnej ławce.
W dalszym ciągu prowadzimy pracę na ulicy. Oksana, która jest odpowiedzialna za tę część naszej służby,
regularnie odwiedza dzieci w ich kryjówkach oraz na ulicy, gdzie wszelkimi sposobami zbierają pieniądze na to, co - jak uważają
- potrzebne jest im do życia: na jedzenie, alkohol i klej. Jeśli chciałoby się opisać przeciętnego ulicznika, to byłby nim 12-
czy 15-letni chłopiec, bity w domu przez pijanych rodziców, któremu nikt nie pomógł w szkole, którego nikt nie kochał i nikt
nie potrzebował. Kradzieże, prostytucja, rozboje i żebractwo stanowią ich codzienność. Brak poczucia własnej wartości,
godności, celu w życiu i wszechobecny strach zagłuszają narkotykami, alkoholem, klejem. Jedynym ratunkiem jest dla nich dom,
który zechcą uczynić swoim domem. I Bóg, który chce być ich Bogiem.
Pamiętajcie o nas w modlitwie. A jeśli chcecie aktywnie włączyć się w pracę wśród dzieci ulicy, dajcie
nam znać.
Nathalie i Marek Wnuk
wnuk@datacomm.ch
Misję wśród dzieci ulicy w Kijowie można wspierać finansowo:
Kościół Zielonoświątkowy, Zbór "Nowe Życie",
Bank PKO SA, 6 Oddział w Warszawie,
nr 11 1240 1082 1111 0000 0427 9178 - "Misja w Kijowie"