• W ostatnim numerze
  • Numer 11-12/2008
Świadectwa © "Chrześcijanin", nr 07-08/2008
Drukuj Wyslij adres A A A  

Poskromiony przez Jezusa

Elżbieta Ciechanowska-Vaina

Miał cztery lata, kiedy obcy zjawił się w londyńskim domu. Był niewątpliwie Chińczykiem, jak mama, a w jego twarzy było zło. Rozmawiał o czymś z rodzicami strasznie cicho. Potem mama zawołała "Wejdź, Antonio!" i nie pozwoliła skryć się za nogami taty, który wpatrywał się w kominek i mrugał powiekami, jakby coś wpadło mu do oka. Obcy złapał go za rękę tak mocno, że nie sposób było się wyrwać. Mama spojrzeniem kazała mu być cicho, dała obcemu torbę, a potem została w domu i tata też został.

Obcy się nie odzywał, kiedy siedzieli w samolocie do Chin, a jak wylądowali, to nie udało się nawet przetrzeć oczu, tak mocno trzymał za rękę. Dziwnie ubrani ludzie krzyczeli tonem wysokim i dziwacznym, powietrze było gęste od przeróżnych zapachów. Na zewnątrz też wszyscy krzyczeli, szczekały psy, zapadał zmierzch i stał patykowaty mężczyzna w czarnej marynarce, z klatką pełną ptaków, który okazał się dziadkiem. Ani uśmiechu. Ani powitania. Na wozie ruszyli w noc.

Gdy się wreszcie zatrzymali, otaczały ich cienie rzucane przez stojące przy wejściu kobiety. Krakały jak wrony, ich spojrzenia były pełne pogardy. Nie lubiły go. W domu było zimno, skrzypiące łóżko z kijów bambusowych, ułożonych na chwiejnej ramie, szczypało przy każdym ruchu, a cienkie okrycie zdawało się za małe. Miał zaledwie cztery lata i był zupełnie sam we wrogim, przerażającym świecie. Tym razem cicho płakał, zanim zasnął. Potem nauczył się nie płakać.

Szybko wszedł w rytm codzienności, jaki dyktował dziadek. Dzień zaczynał się około czwartej rano pobudką bambusowym kijem po głowie, dopóki z uszu nie popłynęła krew. Chcąc wyrobić we wnuku, pół Włochu, pół Chińczyku, bezwzględne posłuszeństwo i wtajemniczyć w świat Dalekiego Wschodu, dziadek, mnich z Shaolin, wielki Cheung Ling Soo, musiał najpierw "wybić okrągłe oko" z "małego obcego diabła", swego jedynego męskiego potomka. Całymi dniami uczył chłopca tradycji sztuk walki i medytacji, rozwijania wewnętrznej energii chi. Oprowadzał go po okolicy, a w lokalnej świątyni Shaolin zapalał kadzidełka i na podstawie obserwacji ćwiczących mnichów, wyjaśniał technikę żurawia.

Naśladowanie zwierząt, koncentracja na płomieniu, oczyszczanie umysłu, pielęgnowanie "boga w sobie" i szereg innych ćwiczeń, jakim poddawał go dziadek, pomagały zwyciężyć w walce z silniejszym przeciwnikiem, dokonywać zdumiewających wyczynów, jak rozbijanie cegieł gołymi rękami, oraz relaksować się tak, by nie odczuwać bólu ani zdenerwowania. Przez ręce chłopca przewijały się kije, maczugi, pałki, miecze, trójzęby, bicz i nunczaku. Ćwiczył po osiem godzin dziennie, ból wypełniał jego mięśnie, doprowadzając do granic wytrzymałości. Za każdą łzę czekała dobrze mu znana chłosta po głowie bambusowym kijem.

Nie mniejszą wagę w doskonaleniu sztuki kung fu miała nauka kaligrafii, języków i historii czy obserwacje zachowania owadów, ptaków i zwierząt. Co jakiś czas dziadek poddawał okrągłookiego wnuka wymyślnym próbom, mającym na celu wykorzystanie zdobytych umiejętności w praktyce. Chłopak musiał trzymać na dłoni skorpiona, dopóki dziadek nie kazał go wypuścić, albo podejść do dzikiej białej tygrysicy, udając jej młode.

Potem przyszło kilka lat "wakacji", spędzonych w Londynie pod okiem innych nauczycieli kung fu. Gdy Tony Anthony skończył 17 lat, dziadek zaczął aranżować ataki uzbrojonych wieśniaków czy gromady uliczników na bezbronnego wnuka. Po pewnym czasie chłopak, wprawiony w nierównej walce, przystąpił do egzaminów kończących się śmiertelnie niebezpieczną "próbą w tunelu", po czym uzyskał tytuł lo fu zai, mistrza kung fu. Do tego doszły wkrótce trzy tytuły mistrza świata w kung fu, zdobywane, ilekroć przystępował do zawodów.

Tony wyfrunął spod skrzydeł dziadka, ale starzec pozostał w nim z tą swoją kamienną twarzą. Dużo podróżował. Miał w zasięgu ręki cały świat i ten świat zaczął go kusić możliwościami szybkiego zdobycia dużych pieniędzy. Miał sposobność zostać osobistym ochroniarzem m. in. Amina Faheda, ambasadora Arabii Saudyjskiej w Wielkiej Brytanii, we Włoszech i na Cyprze. Przeszedł szereg kursów posługiwania się różnymi rodzajami broni, prowadzenia samochodu w sytuacji zagrożenia, udzielania pierwszej pomocy i wiele innych. Niespodziewanie znalazł się w ekstremalnych warunkach pustynnych Arabii Saudyjskiej, ratując swego klienta przed pościgiem uzbrojonych terrorystów. Udało im się ujść cało dzięki pomocy Beduinów.

Pewnego wieczora coś się w nim załamało, kiedy dowiedział się o wypadku narzeczonej, niewidomej Szwedki imieniem Aiya. Dała mu to, za czym tęsknił przez całe lata: normalne życie, pełne miłości… Wraz z jej śmiercią runął system wartości, jakim się kierował. Od tej pory pragnął czegoś złego, zniewalającego i niekontrolowanego. Głodny krwi i jej metalicznego posmaku, szukał pretekstu, by wykorzystać swoje zdolności. Nie musiał się zbytnio wysilać, by popaść w konflikt z prawem. Tak znalazł się w cypryjskim więzieniu, skazany na trzy lata pozbawienia wolności.

"Próba ludzkiej wytrzymałości", "obraz moralnego upadku człowieka" czy "dno egzystencji" to określenia zbyt słabe, by mogły oddać warunki panujące w centralnym więzieniu w Nikozji. Tony patrzył na piekło na ziemi, smażył się w nim i urządzał je innym. Po pewnym czasie, kiedy wyrobił już sobie pozycję w bloku, do którego został przydzielony, za namową współwięźnia przyjął propozycję spotkania z tajemniczym Michaelem Wrightem, chrześcijaninem odwiedzającym więźniów "z powodu miłości Chrystusa". Po wielu rozmowach, listach i gestach przyjaźni ze strony misjonarza i członków lokalnego zboru, Tony uświadomił sobie, że polubił ich wizyty i że listów od nich wyczekuje z niecierpliwością. W nagłym przypływie gniewu, wywołanego obawą, że ludzie ci chcą mu zrobić pranie mózgu, postanowił sprowokować Michaela i dotkliwie go pobić. Ich pełna napięcia rozmowa - walka na najmocniejsze argumenty za i przeciw wierze w Boga i naśladowaniu Jezusa - zakończyła się inaczej. Uśmiechnięty Michael, z nienaruszoną twarzą, pożegnał się ciepło. Tony milczał, wbijając paznokcie w dłonie.

Po stoczonej walce, tym razem walce na słowa, Tony nawrócił się w więziennej celi. Prowadzony dalej w wierze przez swojego przyjaciela, całkowicie zmienił sposób myślenia i postępowania. Gdy odrzucił drogę przemocy i zasady kung fu, całkowicie poddając się Jezusowi, zaczął doświadczać nadnaturalnej ingerencji Boga w swoim życiu, Jego ochrony i cudów. Wkrótce świadectwo Tony'ego zaczęło wzniecać wiarę wśród współwięźniów. W cypryjskim więzieniu zawiązała się wspólnota, regularnie spotykająca się na modlitwę i rozważanie Słowa Bożego.

Po wyjściu z więzienia Tony opuścił Cypr i zaangażował się w służbę misyjną. Jego życie zaczęło się powoli układać: założył rodzinę, a dzięki swemu doświadczeniu szybko robił karierę w branży ochroniarskiej. Spokój jego ustabilizowanego świata zburzył jednak nieumyślnie spowodowany wypadek, za który dostał wyrok 15 miesięcy pozbawienia wolności.

Poprzez Boże działanie w więzieniu Tony zdał sobie sprawę, że nie znalazł się tam przypadkowo. Zrozumiał, że Bóg powołuje go do zwiastowania ewangelii wśród więźniów, że próbuje go zawrócić z drogi "wygodnickiego chrześcijanina", którego priorytetami powoli stawała się kariera, lepszy samochód czy dom w droższej dzielnicy. Pobyt w więzieniu Tony nazywa swoją pustynią, miejscem, gdzie mówi Bóg, gdzie On wzrasta, a człowiek staje się mniejszy. Na wolność wyszedł przemieniony i całkowicie uniżony przed Bogiem. Praca jest ważna, gdyż daje środki niezbędne do życia, ale jego serce i cel są odtąd blisko Boga, rodziny i ludzi, którzy potrzebują Jezusa. Tylko Jezus może ich prawdziwie uwolnić, jak jego uwolnił z grzechów, z nałogów, z mentalnej niewoli u dziadka. Nie tylko uwolnił, ale dał nowe życie i miłość, której Tony zawsze pragnął. Od 2004 roku były trzykrotny mistrz świata w kung fu cały swój czas poświęca ewangelizacji.

"Moja historia jest skierowana do wszystkich ludzi - mówi w zakończeniu autobiograficznej książki pt. Poskromienie tygrysa - ponieważ mówi o człowieku, którego złamane życie zostało odbudowane, o grzeszniku, który otrzymał przeczenie grzechów, o radości teraz i o nadziei na przyszłość. Modlę się, aby ta historia stała się waszą historią".

Elżbieta Ciechanowska-Vaina

Artykuł jest własnością redakcji Miesięcznika "Chrześcijanin".
Przedruk dla celów komercyjnych możliwy jest po uzyskaniu zgody redakcji oraz podaniu źródła.
Do początku strony