Kobieta z przyszłością!
Marek Wnuk
O mannie, co nie spadła z nieba
Brat Anatolij to postać znana w Kijowie wszystkim, a szczególnie porzuconym, zapomnianym, bezdomnym dzieciom. Przed laty
Anatolij sam był dzieckiem ulicy. Zarabiał na życie bandyckim rzemiosłem, aż w końcu znalazł się tam, gdzie powinien, czyli w
więzieniu. W więzieniu nawrócił się i dziś o jego przeszłości świadczą jedynie rozliczne tatuaże i nie zawsze pedagogicznie
poprawne, ale przeważnie skuteczne podejście do dzieci ulicy. Większość podopiecznych, którzy trafiają do naszego ośrodka, to
owoc jego pracy, wielkiej cierpliwości i załatwiania spraw metodą biblijnej wdowy.
Pewnego popołudnia Anatolij, dopijając drugą kawę, powiedział: "Marek, miałem wizję". Podczas kiedy ja robiłem kolejną
mocną i paskudnie słodką kawę, Anatolij opisywał swoją wizję. Wedle niej nad naszym ośrodkiem padała manna, on zaś tańczył na
środku boiska... Widok tańczącego Anatolija, który ma prawie dwa metry wzrostu i waży około 120 kilogramów, mam przed oczami
do dziś, co zaś tyczy się manny, to zgodnie zinterpretowaliśmy ją jako nadchodzące i niezbędnie potrzebne finansowe
błogosławieństwo. Kiedy brat Anatolij, pożegnawszy się z naszymi podopiecznymi, ruszył w dalszą drogę, wizja wyczekiwanej
manny lekko przybladła i tylko pusta cukierniczka przypominała o wizycie przyjaciela.
Nie minęły dwa dni, gdy drzwi mojego pokoju w ośrodku otworzyły się szeroko i stanął w nich ponownie Anatolij. Po
zwyczajowym niedźwiedzim uścisku ogłosił: "Jest manna. Poszli k maszynie". Idąc w stronę białego volkswagena, nie mogłem
uwierzyć, że nie minęły dwie doby, a finansowe błogosławieństwo nadeszło.
Wyszliśmy za furtkę i... zamurowało mnie. Przed samochodem brata Anatolija rządkiem stało pięcioro dzieci. Smagłe twarze,
czarne włosy, biednie ubrania. "Znalazłem ich na śmietniku" - powiedział Anatolij, promieniując zadowoleniem.
"Manną" okazały się dzieci uchodźców z Afganistanu, w ciągu nocy pozbawione domu, niemogące liczyć na pomoc państwa.
Właściciel mieszkania, które wynajmowała matka z całą gromadką, zażądał kilkakrotnie większej opłaty, a kiedy pieniędzy
zabrakło, wygonił całą rodzinę w jesienną, zimną noc. Anatolij znalazł ich głodnych i zmarzniętych pod ścianą murowanego
śmietnika, zapakował do samochodu i przywiózł do nas.
Matka z najmłodszym dzieckiem znalazła nocleg u kogoś w kuchni. Piątka bezdomnych dzieci mieszka u nas. Po kilkumiesięcznym
pobycie w ośrodku terapeutycznym zajmuje się nimi rodzinny dom dziecka, który otworzyliśmy przed dwoma laty.
Najmłodszy, siedmioletni Zair zapytał niedawno: "Diadia Marek, poczemu wy nas nazywate mannoj?". "Ponieważ jesteście dla
nas błogosławieństwem" - powiedziałem. "Tyle że manna miała biały kolor" - dodałem w myślach.
Kiedy spoglądam wstecz, przepełnia mnie wdzięczność i radość z tego, jak Bóg budował swoje Królestwo wśród najbardziej
potrzebujących - wśród dzieci ulicy.
Zimą 2000 roku, kiedy cały świat świętował nadejście nowego tysiąclecia, mieliśmy do dyspozycji tylko kilka dużych garnków,
wynajętą piwnicę i lodówkę wypełnioną szamponem przeciw wszom. Na zrujnowanych placach zabaw rozdawaliśmy dzieciom kaszę i
parówki, opatrywaliśmy ropiejące czyraki i dzieliliśmy tych kilka ciepłych kurtek, które wówczas mieliśmy, pomiędzy zziębnięte
dzieciaki.
Dwa lata później kupiliśmy na wpół zrujnowany budynek, który po kilku miesiącach intensywnej przebudowy stał się ośrodkiem
pomocy dla dzieci ulicy "Soniaczne switlo", który my nazywamy "Sunshine" albo "Słoneczkiem".
Dzisiaj - oprócz dobrze funkcjonującego ośrodka rehabilitacyjnego - mamy dwa warsztaty, zakład stolarski, terapeutyczną
rodzinę zastępczą, własną czteroklasową szkołę i szkółkę paralotniarską.
Od marca 2002 roku ponad pięćdziesięcioro dzieci skorzystało lub wciąż korzysta z naszej pomocy. Pierwsi wychowankowie
opuścili już ośrodek i dobrze radzą sobie w dorosłym, samodzielnym życiu.
Z radością myślę o Walentynie, która trafiła do nas prosto z ulicy, w wieku 15 lat nie umiejąc czytać ani pisać. Jako
dziecko zmuszana była przez matkę do żebractwa, kradzieży i innych, gorszych rzeczy. W "Słoneczku" skończyła szkołę, później
zdobyła zawód, teraz pracuje w salonie fryzjerskim i jest zadowolona z życia. Wiktor, który przez kilka lat mieszkał w
opuszczonej piwnicy, w ośrodku ukończył szkołę jako mechanik samochodowy.
Kilkoro wychowanków "Słoneczka" trafiło do rodzin zastępczych poza ośrodkiem. Dziewięcioro przebywa w naszej "ośrodkowej"
rodzinie, do której trafiają dzieci niepotrzebujące już intensywnej pedagogicznej opieki i terapii.
Pobyt każdego dziecka w ośrodku podzielony jest na kilka etapów. W ciągu pierwszych kilku tygodni, kiedy nowy mieszkaniec
przyzwyczaja się do życia u nas, przygotowywany jest plan pracy z nim. Zwykle przez pierwsze pół roku, a niekiedy dłużej,
dziecko uczy się pisać, czytać i nabiera szkolnych nawyków w naszej domowej szkole.
Do programu socjalno-pedagogicznej rehabilitacji - jak oficjalnie nazywa się pobyt w "Słoneczku" - należy też praca w
warsztatach, indywidualne i grupowe zajęcia terapeutyczne oraz to, co dzieci lubią najbardziej: wychowanie przez przygody.
Pomysł ten zapożyczyliśmy z zaprzyjaźnionego ośrodka w Szwajcarii. Szkółka paralotniarska, wyprawy kajakowe, wędrówki i
wyjazdy na obozy pomagają dzieciom odzyskać poczucie własnej wartości, uczą odpowiedzialności za siebie i swoje życie.
Latem organizujemy obozy ewangelizacyjne dla najbiedniejszych dzieci w naszym regionie. Nasi wychowankowie biorą na siebie
obowiązki gospodarzy, stawiają namioty, sprzątają toalety, pomagają w kuchni i pilnują porządku. Wieczorami, razem z
wychowawcami i pomocnikami z Polski i Szwajcarii, którzy co roku przyjeżdżają specjalnie na obóz, prowadzą nabożeństwa,
pomagają w organizacji gier i zabaw.
W ostatnich latach bardzo często gościliśmy przedstawicieli ukraińskich władz. Wielu chciało na własne oczy zobaczyć "etot
polskij dietdom". Dla urzędników przyzwyczajonych do państwowych domów dziecka, w których mieszka nawet czterystu
wychowanków, taki mały, rodzinny ośrodek ze starannie opracowanym programem pracy był czymś niewiarygodnym.
W 2005 roku odwiedził nas ówczesny wicepremier, w 2006 mieliśmy możliwość wystąpienia z naszymi tezami o wychowaniu
bezdomnych dzieci przed prezydentem Wiktorem Juszczenką. Bardzo często zapraszani jesteśmy na konferencje i szkolenia, na
których opowiadamy o swoich metodach, sukcesach i porażkach. Dla wielu ludzi możemy być świadectwem Bożego działania w życiu
porzuconych, zniewolonych dzieci.
Codzienna modlitwa i niedzielne nabożeństwa stanowią bardzo ważną część naszej pracy z dziećmi. Tylko dzięki miłości Jezusa
do nas, dzięki przebaczeniu i nowemu narodzeniu możliwe jest pełne uzdrowienie skrzywdzonego dziecka. On jest naszym lekarzem,
a Jego myśli o nas - jak uczy nasz prorok Jeremiasz - to myśli pełne nadziei i dobrej przyszłości.
Z niepokojem obserwujemy aktualny gospodarczy kryzys na Ukrainie. Do politycznego chaosu, trwającego od 2004 roku,
zdążyliśmy się przyzwyczaić, ale ciągle rosnąca inflacja, drożejąca z dnia na dzień żywność, energia, odzież i usługi
sprawiają nam poważne trudności. Sympatia ukraińskich władz, jakkolwiek niezbędna dla naszej pracy, nie przekłada się na
pomoc finansową. Globalny finansowy kryzys wpłynął również negatywnie na ofiarność naszych sponsorów.
Do kontynuowania pracy wśród dzieci ulicy na Ukrainie potrzebujemy Waszej pomocy. Nie chcemy pogodzić się z faktem, że
kursy giełdowe i ceny ropy naftowej odbierają bezdomnym dzieciom chleb i szansę na normalne życie. Prosimy Was o wsparcie
naszej pracy modlitwą i ofiarami. "Uczmy się czynić dobrze", jak zachęca prorok Izajasz. Pamiętajmy o słowach Jezusa:
"Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych braci moich, mnieście uczynili".
Marek Wnuk (email: wnuk@sunshine-kiev.org)
Misję wśród dzieci ulicy w Kijowie można wspierać finansowo:
Kościół Zielonoświątkowy, Zbór "Nowe Życie"
PKO SA, 6 Oddział w Warszawie,
nr 11 1240 1082 1111 0000 0427 9178 - "Misja w Kijowie"